poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział II

— Któż taki? — spytałem, ale mina mojego służącego już z daleka wyrażała niewiedzę i zaskoczenie.
Mało osób przybywało do mnie w odwiedziny. Były to głównie zbłąkane dusze, które znalazły się w okolicy przypadkowo i chciały spytać o drogę do pobliskiego miasteczka.
— To mężczyzna. Nie przedstawił się, ale powiedział, że chce się z panem widzieć. Wygląda, jakby go ktoś napadł — poinformował mnie Gilbert, a ja dałem mu znak, aby wprowadził gościa do środka.
Fabian zszedł z oparcia fotela i zaczął się przechadzać po salonie, po raz setny oglądając wiszące na ścianach obrazy. Zawsze był nimi tak samo głęboko zafascynowany, choć niejednokrotnie przedstawiały dość makabryczne sceny z bitew, jakie toczyły się na tych ziemiach stulecia temu. Uśmiechnął się do mnie, kiedy przypatrywał się dużemu malowidłu i w między czasie na mnie zerknął.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków, czy raczej szuranie na korytarzu, a w drzwiach po chwili pojawił się lokaj z gościem.


Trudno było nazwać mężczyznę szczęśliwym podróżnym. Trudno było go w ogóle nazwać mężczyzną, ponieważ twarz miał ukrytą pod szerokim kapturem i nawet moje wszystkowidzące oczy nie były w stanie dostrzec, cóż się pod nim kryje.
Mój przyjaciel zamarł w bezruchu i wbił spojrzenie swoich granatowych oczu w nieznajomego, co również i ja uczyniłem. Po chwili dotarło do mnie, że coś nie pasuje mi w tym człowieku. Nie potrafiłem go poczuć swoimi zmysłami. Jedynie oczy rejestrowały, że ktoś obcy stał w moim salonie na dość chwiejnych nogach i prawdopodobnie się we mnie wpatrywał.
Omiotłem spojrzeniem jego czarny, wyświechtany i gdzieniegdzie podarty płaszcz, przywołując na twarz standardowy, uprzejmy uśmiech.
— Cóż cię do mnie sprowadza, wędrowcze? — spytałem takim tonem, jakbym właśnie witał swoją utęsknioną miłość. Byłem do bólu miły, chcąc wybadać grunt pod swoimi nogami. Licho nie spało, a ja raczej nie nawykłem do spraszania gości w swoje progi. Nawet takich tajemniczych, jak mężczyzna stojący przede mną.
Gość zapragnął zrobić krok w moją stronę. Zamierzył się nawet do tego, wyciągając w moją stronę rękę, na której dostrzegłem czerwone ślady krwi. Po chwili zachwiał się i chwycił pod żebra, co spowodowało, że to ja tym razem zrobiłem krok w przód, czując na plecach ciarki nadciągającego upadku.
— Alex… — jęknął przybysz, a kolejny krok, jaki zrobił był krokiem ku oczekiwanemu upadkowi. Pragnąłem go złapać i przytrzymać, aby nie zderzył się z chłodną posadzką, ale nie potrafiłem się ruszyć widząc krew. Chociaż nie czułem jej zapachu, to post sprawił, że tak czy inaczej miałem ochotę jej skosztować.
Fabian widząc mnie wahającego się przed zrobieniem czegokolwiek, pośpieszył na ratunek nieznajomemu i rzucił się na odsiecz. Zrobił to skutecznie, więc mężczyzna w czarnym płaszczu obił sobie jedynie kolana, a reszta jego ciała wylądowała w ramionach mojego przyjaciela.

~*~

Przenieśliśmy nieznajomego do jednej z zamkowych komnat, które stały od niepomnych czasów puste i jedynie odświeżane dla zasady i zachowania ogólnej czystości.
Nie znałem tego człowieka, kiedy nie widziałem jego twarzy i nie poznałem, kiedy Fabian rozbierał go z wszystkiego, co tamten na sobie miał. Stałem i przyglądałem się, jak powoli odkrywa przede mną tego niezwykłego mężczyznę. Widziałem krew na jego ciele i rany, zapewne po zadaniu ciosów nożem. Przyglądałem się jego spokojnej twarzy, bowiem wyglądał jakby tylko spał.
Miał gęste, zadbane włosy, słomianego koloru — w tamtej chwili odrobinę przybrudzone — jak i zgrabną, nieco pociągłą twarz. Oczu nie widziałem. Nie wiedziałem też jak pachnie, ponieważ nawet kiedy Fabian pozbył się prawie całego, krępującego ubrania, do mojego nosa nie dotarł żaden zapach. Pozwoliłem sobie nawet warknąć z niezadowoleniem.
— Trzeba opatrzyć te rany — mruknąłem, przesuwając wzrok na szyję, a następnie na pierś mężczyzny. Musiałem przyznać, że nie wyglądał na słabego fizycznie. Był nawet bardzo podobnie zbudowany do mnie samego. Średnio wysoki, ładnie umięśniony. Rzekłbym, że kształtny, ale według mnie to kobieta jedynie mogła mieć kształtne części ciała. On co najwyżej mógł być foremnie ukształtowany.
— Zajmę się tym — odparł mój przyjaciel, ale nie spieszył się nigdzie. Poskładał ubrania i dopiero wtedy udał się do innego pomieszczenia, gdzie znajdowała się łazienka. Usłyszałem szum nalewanej do misy wody i po chwili Fabian powrócił z naczyniem i naręczem ręczników, uśmiechając się do mnie. Byłem mu niezwykle wdzięczny za zrozumienie i niewypowiedzianą troskę o stan mego ducha.
— Nie czuję go — oznajmiłem po chwili namysłu.
— Jak to go nie czujesz? — Chłopak spojrzał na mnie nierozumnie.
Przysiadł na łóżku i zwilżonymi ręcznikami zmywał zaschniętą krew z nieprzytomnego mężczyzny.
— Nie czuję jego zapachu, nie słyszę bicia serca, nic… — odpowiedziałem jeszcze ciszej, raczej do siebie samego.
— To możliwe?
— Nie wiem, nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Poza tym on wydaje się mnie znać, a ja go nie kojarzę ani z miasta, ani z wioski, ani z żadnych krajów, w których byłem — wyznałem szczerze i wzruszyłem ramionami. — Bądź tak miły i zostań z nim dopóki się nie obudzi. Gilbert przyniesie ci opatrunki.

Musiałem wyjść na świeże powietrze, poczuć je i odetchnąć nim, choć tak naprawdę nie potrzebowałem do życia tlenu. Powietrze wydało mi się najrozsądniejszym, co mogłem wdychać, ponieważ głód połączony z zapachem Fabiana, czy też Lokaja nie wróżył niczego dobrego.
Udałem się na zamkowy dziedziniec i tam też pozostałem, opierając się o jedną z barierek, jakie dzieliły brukowany plac od urwiska. Spoglądałem w dół zastanawiając się czy to świat się zmienia, czy może ja się starzeje, czy też ten człowiek po prostu się taki urodził. Niewątpliwie jednak człowiekiem pozostawał, inaczej Fabian powiedziałby mi o anomaliach. Miał doskonałe wyczucie i był naprawdę spostrzegawczy.
— Alex? — Dobiegł mnie odgłos cichego pytania. Fabian stał we wrotach i wbijał we mnie swe granatowe oczy, czekając na pozwolenie. Odwróciłem się więc do niego i kiwnąłem dłonią, aby podszedł. Zobaczyłem ulgę na jego twarzy, zapewne cieszył się, że nie jestem zły.
— Słucham cię.
Przystanął obok mnie i oparł się biodrem o barierkę. Uśmiechał się nad wyraz dziwnie i niepewnie.
— Jesteś głodny, chciałem ci pomóc — stwierdził, a moje oczy poszerzyły się nieznacznie w zdziwieniu. Nie miałem pojęcia po co w ogóle wychodził z taką propozycją. Pytał o to nie jeden raz, a ja nie jeden raz odmawiałem. Teraz jednak dostrzegłem prócz niepewności dziwną determinację na jego twarzy.
— Przecież mówiłem ci, że nigdy nie wezmę od ciebie ani kropli krwi. Myślałem, że już to ustaliliśmy — rzekłem spokojnie i odwzajemniłem uśmiech. Podniosłem dłoń do jego policzka, aby go pogłaskać i miałem nadzieję, że uspokoić.
— Jeżeli nie zaspokoisz głodu, to rzucisz się na tego mężczyznę — mruknął i jeszcze bardziej odczułem jego spojrzenie na sobie. Było niezastąpione, kiedy chciał coś na mnie wymusić, albo kiedy musiał być stanowczy, gdy wychodziłem z siebie.
— Umiem nad sobą panować, znasz mnie.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie kusił. To nie tylko pragnienie operowało moim ciałem, ale również niepojęta irytacja z powodu nieznajomego. Nie chciałem, aby mój przyjaciel stał w tym wszystkim i przypadkowo został ofiarą.
— Alex, proszę… — jęknął błagalnie i może odrobinę płaczliwie, chociaż zwykłemu człowiekowi trudno byłoby się doszukać tej subtelnej nuty.
— Nie — szepnąłem, nie wiedzieć czemu i pochyliłem się ku chłopakowi, przyciągając go do siebie za pas. — Nie zasługujesz na to, aby być traktowanym, jak ostatnia deska ratunkowa.
Po tych słowach przytuliłem go do siebie obiema rękami i pogłaskałem po plecach. Czułem jak zadrżał w moich ramionach, zapewne z powodu chłodu, jaki panował na zewnątrz. Innych perspektyw ciarek, które przebiegły po jego kręgosłupie, nie chciałem znać, ani nawet podejrzewać.
Panowałem nad sobą resztkami sił, aby nie pozbawić tego młodego ciała życia. Przymknąłem oczy i nawet nie zauważyłem, kiedy moje usta znalazły się zbyt blisko jego szyi, a w głowie zaszumiał mi odgłos jego przyśpieszonego tętna. Zacisnąłem też bezwiednie palce, z dość dużą siłą, na jego koszuli i usłyszałem jęknięcie. Kolejny raz Fabian zadrżał w moich ramionach, a ja powoli przestawałem myśleć racjonalnie. Dziwnie na niego działałem i czułem to. Jego przyśpieszone bicie serca było nieporównywalne do uderzeń serca ludzi przerażonych. Raz przyśpieszało, raz zwalniało, jakby nie mogło się zdecydować co ma robić.
— Alex…
Dźwięk mojego imienia w jego ustach wyrwał mnie z otępienia i odegnał narastającą żądzę krwi na tyle skutecznie, że odsunąłem głowę i spojrzałem w jego błyszczące oczy, uśmiechając się nieprzytomnie. Czerwień jego policzku zgoniłem na karb tego, że na dworze szalało lodowate powietrze, a i ja nie byłem w stanie oddać mu swojego ciepła, ponieważ go nie posiadałem. Musiałem uciekać i dobrze to wiedziałem.
— Przestań o tym myśleć, to się nie stanie. — Pokręciłem głową z niedowierzaniem dla samego siebie, po czym wplotłem palce rozluźnionej dłoni w jego włosy i przytrzymałem jego głowę, aby swobodnie podarować mu tylko to, na co mnie było stać w tamtym momencie.
Musnąłem jego usta swoimi chłodnymi wargami i pozostawiłem go w chłodzie nocy samego, bezbronnego i zdziwionego. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zrobiłem krok w stronę większego cierpienia, niż tego, które czułby, gdybym zabrał mu tchnienie.

~*~

Noc powoli dobiegała końca, więc moje istnienie musiało zostać schowane w okowach ciemnej piwnicy. Tak naprawdę nie była ciemna — była, jak niewielkie mieszkanie z wszystkimi wygodami. Niewielki salonik z kominkiem i miękkim wypoczynkiem ze skóry, sypialnia z wielkim, wygodnym łożem i łazienka, w której mogłem się odprężyć. Tamtego wieczoru brakowało mi jedynie Fabiana, który zwykł ze mną rozmawiać przed tym, jak zasypiał w tym wielkim łożu, bowiem ja snu nie potrzebowałem.
Nie pojawił się też na kolacji, a Gilbert poinformował mnie, że wybrał się na spacer po ogrodzie. Lokaj zamiast mojego przyjaciela czuwał nad, wciąż nieprzytomnym, mężczyzną. Sam nawet też założył mu opatrunki, kiedy ja z Fabianem stałem na dziedzińcu, pragnąc jego krwi i dając mu w zamian odrobinę czułości, jaką do niego żywiłem. Może niepotrzebnie.
Wysączyłem lampkę wina dla zasady, którą pielęgnowałem jeszcze za czasów bycia człowiekiem i zszedłem do mojej ciemni na odpoczynek, po paradoksalnie ‘ciężkim dniu’. Zdziwiłem się, gdy dosłyszałem zza ściany cichą, klasyczną muzykę.
Uchyliłem ostrożnie drzwi i dostrzegłem ciemną czuprynę mojego przyjaciela, wystającą znad zagłówka fotela. Więc jednak przyszedł i miał zamiar dotrzymywać mi towarzystwa.
— To było głupie — powiedział, nie ruszając się z miejsca i ziewnął. — Nie powinienem był cię namawiać na coś, co mogło się dla mnie skończyć tragicznie.
— Masz rację, ale nie rozumiem po co to roztrząsasz — odparłem i podszedłem do drugiego fotela, aby w nim przysiąść i móc obserwować Fabiana. Siedział z podkurczonymi nogami i ciasno oplecionymi na nich rękami.
— Po to, że nie rozumiem dlaczego odmówiłeś mi w tak… Dziwny sposób. — Uśmiechnął się do mnie i jeszcze mocniej przyciągnął pod brodę kolana. Jego spojrzenie było bardzo stanowcze, twarz miał bladą, ale oddech i tętno stabilne. Nie denerwował się i nie był zły.
— A dlaczego nie? — spytałem nieco wrednie. Sam nie miałem pojęcia, co mnie do tego tknęło. — Jesteś zmęczony, idź już spać — dodałem, jak gdyby nigdy nic.
— Śpij ze mną — mruknął i przestał się uśmiechać, nadal na mnie parząc dość stanowczo.
— Przecież ja nie sypiam, nie tak — zaoponowałem ze zdziwieniem. — Mogę zrobić ci krzywdę.
— Powiedziałeś, że możesz nad sobą panować, a ja nie chcę dzisiaj spać sam. Po prostu nie chcę.
Chciałbym móc czytać jego myśli w tamtym momencie, ale nauczył się panować nad emocjami, kiedy nie był niczym zaskakiwany. W tamtej chwili wyglądał, jakby uknuł misterny plan i wprowadzał go w życie. Nie wiedziałem jednakże, czy mówił prawdę, czy może nadal dążył do tego, co wcześniej.
— No dobrze. — Zgodziłem się w końcu, a Fabian wydawał się dostać nowej energii, bowiem bardzo ochoczo wstał z fotela. Ponownie na jego bladej twarzy zagościł uśmiech, aż ja sam się uśmiechnąłem. Omiotłem go spojrzeniem od stóp, aż po samą, rozczochraną głowę. Miał na sobie swoją ulubioną pidżamę w czarne i bordowe paski. Był gotowy do snu, a ja przez moment nie wiedziałem, co ze sobą począć. Miałem z nim spać, a skoro od dawna tego nie robiłem po ludzku, to nie wiedziałem, czy mam się rozebrać, czy też może spać w ubraniach.
Z zamyślenia wyrwała mnie jego nadzwyczaj ciepła dłoń, która chwyciła moje palce, a mój przyjaciel pociągnął mnie w stronę sypialni. Tam też, stając przy łóżku, zdecydował za mnie, jak będę spał. Powoli odpinał guziki mojego czarnego, lekkiego płaszcza, uśmiechając się coraz bardziej dziko.
— Co w ciebie wstąpiło? — spytałem, usiłując na niego nie zawarczeć.
— Przygotowuje cię do spania Alex. Ludzie nie śpią w ubraniach — odparł, jak gdyby nigdy nic, a płaszcz poleciał na podłogę.
— Nie jestem człowiekiem — syknąłem, kiedy jego palce zaczęły się dobierać do białej koszuli. Nie umiałem go odepchnąć i chyba nie mogłem tego zrobić. Stałem, jak sparaliżowany.
— Dzisiaj nim będziesz dla mnie.
Poczułem, jak niewidzialna dłoń chwyta mnie za gardło i ściska boleśnie, niczym wspomnienie, którego chciałem się pozbyć. Zdecydowanie miałem de ja vu sprzed kilkudziesięciu lat.
Tak samo było tej feralnej nocy, kiedy dałem się uwieść nieziemsko przystojnemu mężczyźnie i pozwoliłem mu zrobić z siebie, to czym teraz byłem. Słowa brzmiały też wtedy nieco inaczej, ale ten głos, to spojrzenie, choć należące nadal i wciąż do Fabiana, było mi doskonale znane.
— Stęskniłem się — mruknął mój przyjaciel, zmuszając mnie do spojrzenia w swoje oczy. W swoje czarne, jak noc oczy, które po chwili zmiotła krwista czerwień. Warknąłem wściekle, czując na swoich ramionach niezwykle silny uścisk palców chłopaka, czy raczej kogoś, kto niewątpliwie nim kierował.
— Zostaw mnie… — Chciałem się wyrwać, ale on był silniejszy. Zdecydowanym ruchem, z szaleńczym śmiechem, rzucił mnie na łóżko. Zagłówek zatrzeszczał pod naporem moich pleców i pękł z donośnym trzaskiem. Uderzenie było tak silne, że poczułem ból.
Fabian usiadł na moich biodrach i otarł się o mnie wręcz lubieżnie.
— Ty też tęskniłeś — stwierdził z zadowoleniem.
Nie mogłem nic poradzić na to, że moje ciało zareagowało na tę pieszczotę. Po chwili poczułem na szyi coś ostrego. Moje dłonie zostały unieruchomione przy ścianie, a ja spojrzałem na narzędzie tortur i szarpnąłem się. Fabian, który Fabianem na pewno nie był, wyprostował się i usiadł wygodniej. Nie musiał używać dłoni, aby mnie unieruchomić — wystarczyła siła jego woli.
— Czego ode mnie chcesz? Kto cię wezwał? Po cholerę wróciłeś? — zapytałem, powarkując na tą niesprawiedliwość. Srebrzysty, cienki i gładki ogon, którego koniec wbijał mi się w szyję, poruszył się niespokojnie. — I dlaczego Fabian?
Nabierałem coraz większej pewności, któż mnie zaszczycił swoją obecnością po tylu latach.
— Bo był najbliżej ciebie, mój drogi — odpowiedział mi z cichym westchnieniem. — Mogłeś się napić jego krwi i oszczędzić mi fatygowania się aż tutaj, ale nie…
— Chcesz mnie zabić? — Zazgrzytałem zębami ze złości.
— Po to mnie wezwali, tylko po to. Inaczej bym się do ciebie nie trudził, bo po co? Jesteś mało udanym dzieckiem ciemności, takim ckliwym, bezużytecznym, niszczącym moje dzieła — wymieniał w zamyśleniu, nieświadomie, wręcz czule gładząc moją pierś palcami Fabiana. Gdyby nie krwiste spojrzenie i ogon, nie mógłbym stwierdzić z całą pewnością, że w ciele mojego przyjaciela siedzi najprawdziwszy demon. Nie byle jaki demon, bowiem pierwszy i najsilniejszy, zwany Lajlą.
— Dałeś się omamić ludziom — zacząłem ostrożnie. — Stałeś się ich sługą i pionkiem, a nawet nie czerpiesz przyjemności z tego, co robisz. Nie krzywdzisz swoich dzieci, to rozkaz ludzi zmusił cię do tego. Ich czary i obietnice, a ty tego nie chcesz — mówiłem powoli, aby zyskać na czasie i obmyślić plan ucieczki. Bardzo nierealny plan.
Lajla poruszył się niespokojnie, marszcząc fabianowe czoło i zamarł w bezruchu, zwracając na mnie swoje oczy.
— Może masz rację. — Potrząsnął głową lekko, jakby chciał z niej coś wyrzucić. — To nie zmienia tego, że muszę to zrobić.
Grot ogona wbił się w moją szyję, raniąc ją dość głęboko. To był dopiero początek, bowiem nie tak łatwo można było mnie zabić. Poczułem zapach własnej krwi i dojmujący strach, że skończę swój żywot w tak głupi sposób. Przyzwyczaiłem się do nieśmiertelności tak mocno, że ogarnęła mnie rozpacz. Również dlatego, że miałem właśnie opuścić nieświadomego sytuacji Fabiana.
Zacisnąłem mocno powieki, aby nie patrzeć na Lajlę i nie dawać mu satysfakcji ze zwycięstwa.
— Nie rób tego — wyrzuciłem z siebie ostatkiem sił rozpaczliwie i zakrztusiłem się własnym osoczem. Ku memu zdziwieniu, demon cofnął ogon i warknął coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Odważyłem się na niego spojrzeć, choć moje powoli uciekające ‘życie’ nie pozwalało mi szeroko otworzyć oczu.
Wpatrywał się we mnie z grymasem na twarzy i z niezdecydowaniem.
— Niech cię licho Alexandrze — przeklął i zszedł ze mnie. Stanął obok łóżka, machając wściekle ogonem, po czym uwolnił moje dłonie i odszedł. Nie zupełnie, ale z ciała Fabiana na pewno, bowiem upadło ono na ziemię z głuchym łoskotem.

Brakowało mi siły, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Brakowało mi sił, aby w ogóle się poruszyć i nie pamiętam po jak długim czasie tępego wpatrywania się w miejsce, gdzie leżał mój przyjaciel, straciłem przytomność. 

1 komentarz:

  1. Witam,
    wspaniały, kim jest ten tajemniczy człowiek, czyżby to był ten demon, Fabian jest zakochany w Aleksandrze..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń